Nie w dzień i nie w nocy 1
Yifat Laist. Instalacja fotograficzna na 48 czarno-białych fotografii.


Co właściwie oznacza ten tytuł? Godzinę zmierzchu? Świt? Wyjście poza czas, przekroczenie czasu? Zapewne to ostatnie, chociaż świt i zmierzch (już nie/jeszcze nie) też są momentami wykroczenia, przełamania czasu, by ten mógł toczyć się dalej.
Razem z materiałami do wystawy Yifat przysłała mi krótki tekst:

"Przestrzeń zdaje się bardziej obłaskawiona niż czas, mniej ofensywna; bez przerwy widzimy ludzi, którzy mają zegarki, rzadko kiedy spotkamy kogoś z kompasem. Zawsze musimy wiedzieć która jest godzina (czy ktoś potrafi jeszcze określić czas według pozycji słońca?), ale nigdy nie zadajemy sobie pytania gdzie jesteśmy."

(Georges Perec, Species of spaces and other Pieces, s.83)

A więc ani dzień, ani noc. Mnóstwo rodzinnych spotkań w tym samym domu, rodzinnym domu Albertów nad brzegiem morza w Jafie. Zdjęcia wykonane w latach 1950-2007. Typowe rodzinne fotografie. Przy stole, na balkonie, zbiorowe i indywidualne, w czasie świąt, rodzinnych uroczystości i banalnych wizyt rodzinnych. O różnych porach, w dni ważne i zupełnie pozbawione znaczenia, zwykłe dni.
Chronologia zostaje zatarta, bo też nie ona jest tu ważna. Nie czas, ile raczej jedność miejsca. Ludzie starzeją się, znikają, odchodzą, by powrócić na kolejnej fotografii. Krąg rodzinny umocniony miejscem.
To szczególne, że Laist unieważnia czas, pozostając przy miejscu. Czas mityczny jest jak wiadomo trudno/inaczej wymierzalny. Czas mityczny jest czasem zamkniętym, kolistym. Chciałoby się powiedzieć, że cienie pochwycone na fotografiach wróciły po wiekach na swoje miejsce - znów są, znów wszyscy zasiedli przy stole, spoglądają na morze, mame nakłada jedzenie na talerze.
Zastanawiam się czy Laist chce nam opowiedzieć rodzinnymi fotografiami wielką sagę Wędrówki i Powrotu. Fotografiami nie da się opowiedzieć sagi - zdjęciom brakuje syntaksy, one są bez słów.
"Mój balkon". Balkon rodziny Albertów. I Laistów. Moje miejsce. Mój kompas. I Nie dający się zmierzyć czas kilku tysiącleci.
Co oznacza "być u siebie"? Być na "swoim miejscu"? Tutaj tożsamość wyznacza rodzina wpisana w określone miejsce - punkt na planecie.
W czasie wernisażu Yifat Laist wywołuje zdjęcia, wiesza je potem na ścianach galerii. Trochę to seans spirytystyczny.
W kraju, którego ziemie są cały czas wstrząsane niepewnością, ktoś stara się "osadzić w pewności miejsca". Zamieszkać "naprawdę" w Izraelu, jak stara się zamieszkać kilka milionów ludzi. Albertowie i Laistowie mieszkają już od kilku pokoleń w Izraelu. Siadają przy tym samym stole, za plecami mają ten sam widok z balkonu. Teraz mieszkanie należy do Yifat. Mieszka tam z kilkoma kotami i śmieszną suką Titi.
Są pytania, na które nie ma odpowiedzi, i z którymi trzeba żyć. Problemy nie do rozwiązania. W każdym razie problemy nie do rozwiązania na poziomie naszych indywidualnych, poszarpanych i pogmatwanych losów. I jest mądrość, nie wiem czy rabiniczna, ale niejeden rabin by się do niej mam nadzieję przychylił: nasze życie nie rozstrzyga się na zasadzie "albo-albo". Każdy wybór albo-albo jest z istoty represyjny.
Zdjęcia są ulotne – przecież to widma, zjawy, mijają się, sąsiadują ze sobą, nakładają się na siebie. Przypomina mi się "Tango" Rybczyńskiego - ani tak głębokie, ani tak magiczne jak realizacja Yifat Laist. Tam też ludzie niejako zachodzą na siebie, mieszają się ze sobą. Poruszają się rytmicznie w niewielkim pomieszczeniu, chcąc stworzyć przestrzeń dla siebie, chcą żyć.
Izrael nie jest miejscem łatwym do życia - jest miejscem bolesnym. To oczywiste. Yifat nie pokazuje "jak wygląda życie w Izraelu" - robi coś zupełnie innego, buduje swój kawałek tego życia, swoją przestrzeń.
Nie czas - bo czas jest zawrotny, tysiącletni, mityczny i szalenie przy tym kruchy. A jednocześnie silny małym punktem w przestrzeni i silny ludźmi pojawiającymi się na papierze fotograficznym. Co więcej można powiedzieć? Że fotografujemy się przy każdej okazji, bo taka jest od dziesięcioleci tradycja? Że mniej więcej do pierwszej wojny światowej głównym typem zdjęcia było zdjęcie portretowe, a dopiero potem, kiedy po II wojnie światowej aparat stał się ogólnie dostępny, zaczęliśmy fotografować się nawzajem, przy każdej nadarzającej się okazji?
Że zdjęcie, jako identyfikator może być niebezpieczne?
To wszystko prawda.
Z tego punktu widzenia zdjęcie - każde zdjęcie - byłoby zdjęciem rozwarstwionym. Bolesnym dokumentem, cieniem dokumentu.

Ewa Mikina

_________________
1/ Cytat z wiersza Chaima Nachmana Bialika.

    <<<