Czy artysta nie reaguje boleśnie na ból?
Nieobecna dla ludzi, ale obecna.

Z Zuzanną Janin rozmawia Stach Szabłowski

Stach Szabłowski: Skąd się wziął pomysł na pracę "Widziałam swoją śmierć"?

Zuzanna Janin: Pomysł się rodził dość długo, jako pewien niezauważalny dla mnie proces. Istnieje takie marzenie, lub wyobrażenie: jak to będzie, kiedy umrzemy? Jak będzie wyglądał nasz pogrzeb? Chciałam stworzyć taką sytuację i przebadać tę niemożliwość na sobie, przybliżyć się maksymalnie do tego stanu - i zobaczyć.

S: Chciałaś patrzeć oczami osoby, która odeszła?

Zauważ, że problem śmierci podejmuje się przez ogląd rzeczy związanych z pojęciem umierania. Dominująca perspektywa to patrzenie oczami osoby żyjącej na umierającą i zmarłą - czyli śmierć Innego. A ja zrobiłam próbę artystycznej symulacji doświadczenia oglądu własnego odejścia, z perspektywy osoby niby-nie-żyjącej, która jednak wciąż istnieje i działa w jakiejś nieokreślonej przestrzeni. Ta osoba wszystko widzi, jest obecna, choć uważana za nieobecną.

S: Ta osoba jest w zaświatach?

Powiedzmy, że jest w przestrzeni eksperymentu sztuki, z której może się tym doświadczeniem podzielić.

S: Mówisz o przestrzeni artystycznego eksperymentu, ale w swojej akcji wyszłaś poza umowność sztuki. Był cmentarz, kondukt, nekrolog - wszystko aż nadto realne.

To wszystko były elementy fikcyjne, umowne, Umowność była w niepewności, w grubych niciach, którymi szyłam tę mistyfikację. Informacja o moim odejściu, która ukazała się w prasie w formie w nekrologów była czymś w rodzaju manifestu (zresztą czytelnego dla większości ludzi) - teraz będę eksperymentować na sobie. Teraz będę nieobecna przez parę dni na świecie, w sobie, poza sobą. Teraz będę robić sztukę o całkowitej nieobecności społecznej i mentalnej. Proszę mi nie przeszkadzać. Zakładałam, że ta informacja będzie czytelna, choć jednocześnie nie łatwa do przyjęcia i trudna do zracjonalizowania, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do odbierania takich przedziwnych message'y.

S: Wtajemniczyłaś niewielu ludzi.

W akcję wtajemniczyłam wszystkich moich bliskich i wąski krąg osób współpracujących ze mną. Poza tobą wprowadziłam w szczegóły projektu m.in. Wiesława Borowskiego z Galerii Foksal, w której przygotowywałam pierwszą edycję projektu oraz Andę Rottenberg i ekipę, która kręciła materiały: Różę Fabjanowską, Sławka Majcherka, Pawła Wendorffa. Właściwie wszyscy wtajemniczeni zareagowali bardzo wspaniale, wspierali mnie, przyszli na akcje, współtworzyli ją ze mną. Również ci nie do końca osobiście przeze mnie poinformowani jak np. Wojciech Krukowski, którego uprzedziłam tylko częściowo. Mówię o tych, którzy przez moment zostali w pewnej konsternacji, ale po prostu dali mi zrobić ten eksperyment. Mnóstwo osób do mnie dzwoniło; niektóre telefony odbierałam w czasie trwania eksperymentu, inne potem. Nie miałam z tym żadnego problemu. Moi przyjaciele też. Problemem byli ludzie dalecy mi, nieznani, ale jątrzący i powtarzający mnóstwo nieprawdziwych rzeczy na temat mojej akcji.

S: Czy twój zamysł się powiódł? Udało ci się zbliżyć do tajemnicy, którą chciałaś poznać?

Tak. Czułam własną śmierć w sensie mentalnym i społecznym - nieobecność, nieuchronność, brak woli. Byłam na fikcyjnej ceremonii. Widziałam wszystkie etapy pogrzebu. Nic już nie mogłam zrobić - na własne życzenie. Po prostu byłam tam. Nieobecna dla ludzi, ale obecna.

S: Czy było to doświadczenie oczyszczające?

Nie natychmiast. Dopiero w dłuższej perspektywie. Takie doświadczenia nie trwają sekundę i już. To są procesy. To są zmiany postrzegania. Radykalne, ale stopniowe. Cały świat, rzeczywistość, zachowania ludzi, moje miejsce w świecie i w sztuce się zmieniło i ciągle zmienia. Na początku, jeszcze w czasie trwania akcji, było to uczucie strasznie ciężkie, dojmujące, bezbarwne, ale nieobojętne. Mocne, bezlitośnie bolesne poszerzenie możliwości percepcji. Później ból minął, ale to uczucie stale trwa. Jestem teraz osobą bardzo szczęśliwą. Szczęśliwszą i radośniejszą. Ale też smutniejszą. Wszystko się pogłębiło. Wepchnęłam śmierć w środek życia. Dokonałam niemożliwego, ale cóż - przecież dałam ludziom tylko obraz, tylko prowokację do myślenia.

S: To wyczerpujący emocjonalnie i trudny, kontrowersyjny społecznie gest to był dopiero pierwszy etap całego twojego projektu.

Pierwszy, ale najmocniejszy. Eksperyment w przestrzeni niebezpiecznej i nierozpoznanej. Nie było możliwości przygotować się, przewidzieć np. wyczerpania, jakiego doświadczyłam, ani ataków jakie spotkały moją rodzinę, dzieci. Ja nie przewidywałam tak wielkiej histerii. Byłam tak skupiona na znaczeniowej warstwie pracy, że właściwie nie brałam pod uwagę takiego rozwoju wypadków.

S: Wiele osób zaczęło oceniać twój projekt natychmiast po akcji, tymczasem ty traktowałaś pogrzeb nie jako pracę samą w sobie, lecz raczej jako tworzywo...

To jest podstawa do dalszych działań. Pogrzeb jest materiałem do pracy, a właściwie materią pracy. Materiałem pracy jest doświadczenie - nie tylko osobiste, ale też ogólne, które zaistniało pomiędzy mną, a innymi. Zawsze interesowały mnie stany przejścia, kolejne "pomiędzy". Moje poprzednie prace: rzeźby z waty cukrowej, rzeźby z mgły, video "Walka" była pracami o tym co "pomiędzy", o procesach w czasie, o przemijaniu.

S: W gruncie rzeczy to praca skonstruowana na poziomie czysto konceptualnym. A jednak wydaje mi się, że przeprowadzenie eksperymentu, akcji na żywo, było absolutnie niezbędne. Gdyby nie konkret tego co się wydarzyło na cmentarzu twoja praca nie byłaby niczym więcej jak tylko nieważką spekulacją. To przecież praca o marzeniu posiadania wiedzy o człowieku, której się nie da posiąść w inny sposób niż poprzez akt przekroczenia, transgresji - a za taki akt uważam ceremonię, którą zaaranżowałaś.

Tak, to wiedza niemożliwa do zdobycia, a jednak można się do niej zbliżyć - za pomocą sztuki.

S: Wracając do akcji: na cmentarzu demaskacja nastąpiła błyskawicznie i zamiast spokojnego procesu przetwarzania nastąpiła awantura.

Nie tyle zamiast, co równocześnie; proces przetwarzania zaczął się w atmosferze awantury. Jej rozmiary były dla mnie wielkim zaskoczeniem. Zaufałam moim zawodowym przyjaciołom, ludziom, którzy ze mną współpracowali i tym, którzy interesowali się moją pracą. Wiele z tych osób zawiodło. Po prostu zachowali się podle wobec mnie. Opuścili mnie. Mówili różne rzeczy przeciw mojej pracy za plecami. Wystraszyli się. Niektórzy wyparli się współpracy i wiedzy o projekcie. Ktoś wycofał się z zaproszenia mnie na wystawę. Niektórzy próbowali wyciągać mnie w kwestie nie dotyczące sztuki, sądzono mnie według etyki normatywnej, zresztą głównie na podstawie plotek i kłamstw o mojej akcji. Najbardziej znamienne były głosy w Internecie: wzywano żeby mnie zabić, "kulka w łeb", "zakopać ją żywcem", "zamknąć w więzieniu", "pogrzebać jej dzieci", "umarła - niech zniknie ze sceny sztuki". Ludzie są tak spragnieni śmierci, trupów i krwi w mediach, tak zdemoralizowani okrucieństwem, że nie wiedzą nawet, kiedy posuwają się za daleko i kiedy tracą kontrolę nad podziałem życie - sztuka - media. Przykładając jednakowe normy do wszelkich rodzajów ludzkiej aktywności będziemy oskarżać lekarza, naukowca za krojenie trupów, malarza za malowanie gołych pań, a zaraz potem oskarżymy pisarza o podawanie nieprawdy powieściach. Przecież to są albo umowności, albo specyfika zawodu, których nie można przenosić do normalnego życia i zasad postępowania przeciętnego obywatela. Taką kontrolę dusz już nam serwowały systemy totalitarne.

S: Pamiętaj jednak, że wyszłaś z galerii, zaaranżowałaś przekonywująco wyglądającą ceremonię pogrzebową na prawdziwym cmentarzu. Wyszłaś z tej umownej przestrzeni i w ten sposób naraziłaś się pozaartystyczne oceny twojej pracy.

Wyszłam z galerii, ale z niszy sztuki - nie. Od początku do końca sprawa była umowna i było to działanie artystyczne. Obserwacja własnego, fikcyjnego pogrzebu jest oczywiście przekroczeniem i to na wielu płaszczyznach. To miało być przekroczenie! - ale dokonane w przestrzeni znaczeń, sztuki, a nie w przestrzeni publicznego skandalu. Założeniem mojej pracy było wprowadzenie zarówno mnie jak i odbiorców w emocje, w świadomość nagłego, niespodziewanego odejścia osoby. A potem jej powrotu. Kierowała mną potrzeba dokonania niemożliwego, okrutnego eksperymentu na sobie i podzielenia się z ludźmi tym, czego uda mi się w ten sposób dowiedzieć o człowieku. To jest wielkie Niemożliwe. Kusiło mnie. We mnie, w moich realizacjach, narastało przeżycie bólu, świadomość przemijania i nie mogłam już tylko krążyć wokół tego problemu - chciałam go dotknąć! Szukałam pracy, która poruszy, wstrząśnie. Pracy pokonanego strachu, bólu - takiej, która prowokuje do dyskusji. Natomiast nie interesował mnie fizyczny aspekt śmierci.

S: W jakim sensie fizyczny?

Np. eksperymenty z ciałem, czy jakieś doznania bliskie śmierci klinicznej. Ja szukałam eksperymentu mentalnego, społecznego. Wycofałam się ze świata żywych na parę dni. Było to wycofanie umowne, ale umieszczone w konkretnych realiach - to dawało mi możliwość przeprowadzenia poważnego doświadczenia. Musiałam stworzyć sobie rodzaj laboratorium badawczego. Wiadomo, że było to bardzo ryzykowne, pod każdym względem. Zarzucano mi, że dokonałam niedopuszczalnej manipulacji nie informując wszystkich, że pogrzeb jest fikcyjny. Przepraszam, jak miałam doświadczyć tego eksperymentu informując wszystkich, poza moją rodziną oraz najbliższymi przyjaciółmi i współpracownikami?

S: Gdyby wszyscy uczestnicy zdarzenia znali jego prawdziwą naturę, zmieniło by się ono w teatr, w inscenizację pogrzebu, którego uczestnicy byliby raczej aktorami niż uczestnikami.

Tak. W tym wypadku to ja byłam "galerią". Ja byłam umownością. Ludzie znaleźli się w mojej przestrzeni. A każdy z nas chciałby przekroczyć konwencje: począwszy od dzieciństwa to marzenie o zwycięstwie nad normami stale nam towarzyszy. Chcemy też przekroczyć śmierć, zwyciężyć ją. Jest jedno miejsce, gdzie przekraczanie norm według pewnych, skądinąd płynnych i zmiennych, zasad jest usankcjonowane - to sztuka. I usankcjonowani są wszyscy ci, którzy maja odwagę podpisać się nazwiskiem pod takim przekroczeniem.

S: Postanowiłaś wyjść poza konwencje ponieważ uważałaś, że konwencjonalne środki sztuki nie wystarczają?

Wystarczają, ale to nie wyklucza szukania środków nowych. Ja szukałam nowych środków nie jako wartości estetycznej, ale jako poznawczej. Potrzebuję takich środków wyrazu, które pozwolą mi na zmianę widzenia tego problemu. Tego poszukiwałam i poszukuję. Chciałabym mieć swój udział w zmianie sposobu postrzegania. Moim zdaniem świat jest opisany w sposób przerażająco zakłamany, a media i najgorszy wytwór naszej epoki - "polityka medialności" - zakłamują go coraz bardziej.

Dostrzegłem już w poprzedniej twojej pracy - walce bokserskiej (wideo "Walka / IloveYouToo") -postawę, którą odczytuję jako niedowierzanie tradycyjnym środkom artystycznym, głód realnego doświadczenia, potrzebę eksperymentu na samej sobie.

Jest coś takiego we mnie. Zostawiam to za sobą. I eksperymentuję z nowym.

S: Czyli jesteś swoim własnym królikiem doświadczalnym? Ja rozumiałem, że w wypadku akcji na cmentarzu występujesz jednocześnie w roli przedmiotu i podmiotu tego działania, jesteś jego głównym, tak naprawdę jedynym, odbiorcą, a dzielisz się tym doświadczeniem z innymi dopiero później, kiedy przetworzysz działanie oraz wynikające z niego wrażenia i wnioski w prace.

Tak, Ale okazuje się, że rozważanie swojej nieobecności jest obserwacją sytuacji, w którą uwikłane pozostają także inne osoby.

S: Śmierć jest faktem społecznym.

Oczywiście! I to również było ważnym elementem pracy - być na własnym pogrzebie, wśród innych. W przebraniu osoby postarzonej o kilkadziesiąt lat. To był jedyny sposób, żeby zachować swoją tożsamość, wybiec w czasie - kiedyś tak będę wyglądać, może wtedy kiedy ten moment nastąpi. Poza tym rodzinne podobieństwo w grupie kilkunastu osób z mojej rodziny, którymi byłam otoczona, pozwoliło mi czuć się w miarę bezpiecznie. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Chciałam być i nie być.

S: Co czułaś idąc, niczym duch, za własną trumną?

Pierwsze, żeby nie nawalić. żeby tego dokonać. Nie zmarnować tej jedynej szansy Drugie, to ocieranie się o nieuchronność. Pustka, nieuchronność, to nasza śmierć, To była taka sytuacja, kiedy twoja wola już nic nie znaczy. Podobne to było do stanu człowieka, który leży w niemocy w szpitalu i nic nie może zrobić. Myślę też, że podobnie odczuwają czasem ludzie świadomi skazania przez chorobę, przez sąd, lub doświadczający zagrożenia w czasie wojny czy wypadku - wiedzą, że nie ma ucieczki od losu, ale wciąż zachowują spokój i świadomość faktów. Poddają się losowi.

S: A jak się czułaś potem?

Czułam satysfakcję z dokonania tego, co zamierzałam i tak długo planowałam. Leżałam powalona, wyczerpana, ale jakoś tam dumna z siebie…I nie wiedziałam czy się podniosę. Brak zrozumienia, niszczenie mojej pracy zanim powstała do końca, manipulacje i zdrada moich "przyjaciół" - to było najgorsze. Znosiłam ataki, które były pewnego rodzaju morderstwem mojej osoby i mojego projektu – i mniejsza o to, czy morderstwo to było zaplanowane, popełniane z premedytacją czy też w afekcie. Było to morderstwo społeczne i artystyczne dokonywane na mnie i na mojej sztuce, za moją niezależność, inność, eksperymentowanie. Gdyby moi bliscy mnie nie wsparli, chyba nie podołałabym. Ataki, kłamstwa, naciski na zniszczenie mojej pracy był strasznym ciężarem, dotknęły moją rodzinę, dzieci, i dopiero wtedy zaczęłam mieć naprawdę myśli samobójcze. Nie wiedziałam co robić - chronić dzieci? siebie? pracę? wystawę? Ukazało się wówczas parę nieautoryzowanych wypowiedzi, a potem złośliwe manipulacje nieautoryzowanych fragmentów tych wypowiedzi, itp. Bardzo pracowicie starano się mnie zdezawuować ku uciesze ludzi mi niechętnych. Potem inwencja atakujących nareszcie się wyczerpała i zaczęły się ukazywać normalne, poważniejsze głosy.
Wiem, że dla niektórych jest to za ciężkie, ale mnie się ten ciężar podoba. Ale jeśli to jest tak bardzo przerażająca praca, to czemu rozpętała ona dyskusję niemal w całym kraju? Boksują się z tym artefaktem. Kto się czubi, ten się lubi.

S: Nauczyłaś się czegoś na temat środowiska artystycznego?

Grupa ludzi myślących głęboko, uczciwie i szczerze o sztuce jest bardzo wąska. Wielu ludzi przytula się do sztuki, chyba dlatego, ze gdzie indziej im się nie udawało. Poza tym wielu ludzi strac o dystans. Inni si´ bali. Ale czego?

S: Czy uważasz, że środowisko artystyczne jest przygotowane do podejmowania prawdziwego ryzyka moralnego i artystycznego?

Jednym z głównych postulatów świata artystycznego jest podejmowanie ryzyka. Środowisko zapomniało jednak o prawdziwym ryzyku artystycznym, o poszukiwaniach. Leonardo, Goya, Cezanne - oni wszyscy podejmowali ryzyko, które szokowało współczesnych im ludzi. A dziś się tego nie pamięta. Dziś wiele osób stosuje strategie ryzyka bezpiecznego. Lub korzysta z dokonań innych i udaje chojraka - pobiera się do własnej, bezpiecznej sztuki dokonania innych.

S: Kiedy rozważa się to, co zrobiłaś, nie sposób ominąć kwestii samobójstwa. Czy ta akcja była jakiegoś rodzaju symbolicznym samobójstwem? Jego projekcją, erzacem samobójstwa?

Zupełnie nie! Raczej symbolicznym pokonaniem śmierci! Jeżeli artysta bierze na warsztat samobójstwo, to jest praca o samobójstwie, ale zobaczenie własnego pogrzebu jest pracą o zobaczeniu własnego pogrzebu, tego co jest potem i o powrocie. Realizacją lękowych wyobrażeń. To jest jak najbardziej smutna, ale i niezwykle optymistyczna praca o odrodzeniu. Tu nie ma żadnej zagłady. Moja wiadomość o odejściu to był symboliczny manifest - teraz nie będzie mnie przez jakiś czas, bo będę tam, gdzie nas nie ma. Będę "pomiędzy" To, że wracam - bo działam w umowności sztuki - było oczywiste. Uważam, iż fakt, że ludzie nie chcą mówić o śmierci jest strategią utrwalania lęku i nieumiejętności rozmawiania o śmierci. W moim wypadku dotykanie śmierci nie wynika z tego, że chcę umrzeć, ale z tego, że chcę o niej świadomie mówić. Chcę żyć bez niewiedzy. Może nawet jest to pragnienie życia bez lęku o śmierć swoją i innych . Pragnienie oswojenia nieznanego.

Warszawa, 12.2003

<<<